© foto: Paramount Pictures. |
Tytuł: Transformers: Wiek zagłady
Tytuł oryginalny: Transformers: Age of Extinction
Rok produkcji: 2014
Reżyseria: Michael Bay
Scenariusz: Ehren Kruger
Nie jestem typową kobietą – uwielbiam mocne kino, efekty
specjalne, akcję, szybkie auta i brutalność wyciekającą z ekranu zamiast
ckliwych romansideł. Widziałam też, że jak do kin wejdzie czwarta część
„Transformersów”, polecę na jednej nodze (i to dosłownie!). Byłam i widziałam.
Wydałam osiemnaście złotych, żeby zobaczyć ten film w 3D. Stwierdzam, że było
warto!
„Transformers. Wiek zagłady” to kolejna filmowa odsłona
historii o autobotach, kosmosie i o cholernie chciwych ludziach. Nie mam
zamiaru opisywać czy streszczać całego filmu, bo byłoby to bez sensu. Ci którzy
widzieli poprzednie części, informuję, że w tej już nie zobaczycie Sama
Witwicky (Shia LaBeouf), majora Williama Lennox’a (Josh Duhamel), czy zakręconego
agenta Simmons’a (JohnTurturro).
Co zatem dostajemy? Code’a Yeager’a – Marka Wahlberga jako
szalonego mechanika-wynalazcę, jego córkę Tessę (Nicola Peltz), która w oczach
ojca jest grzeczną dziewczynką. Cała reszta jest niezmienna! Są i chciwi
ludzie, wykorzystujący wszystko co się da; są i autoboty – na czele z Optimusem
Primem i Bumblebee, wciąż broniące ludzi. Nie zapominajmy też o Deceptikonach –
tych złych. Jednak w „Wieku zagłady” pojawia się także nowy wróg – Lockdown.
Produkcja Michaela Bay’a nie jest przeznaczona dla wszystkich.
Tego filmu nie powinni oglądać wszyscy, bowiem „Transformers 4” to jeden wielki
efekt specjalny. Historia w tym filmowym dziel została okrojona do minimum, aby
dało się do niej stworzyć niesamowite pościgi i brutalne walki, gdzie zamiast
krwi lał się olej. Dla fanów takiego kina to ponad dwie godziny rozkoszy i
otwartej szeroko gęby z zachwytu!
Jeżeli na salę kinową trafiły inne osoby, szukające w tej
produkcji arcydzieła – mistrzowskiej gry aktorskiej czy historii porywającej
każde serce, czy czegoś jeszcze innego, to mogę zapytać jedynie: „Po jaką
cholerę się pchaliście do tego kina i wydaliście pieniądze? Nie lepiej było
pójść na film w waszym guście?”. Prawda jest taka: „Widziały gały, co brały!” i
śmieszą mnie opinie ludzi, gdzie wywodzą jaki to film był okropny i nie warty
uwagi – że za dużo efektów specjalnych, że historia jakby bez historii, że
akcja za szybka, że Bay w ogóle stworzył tą część, żeby zarobić, że sratatata i
trele morele.
© foto: Paramount Pictures. |
Powiem tyle: ten film dokładnie taki miał być! Miał być naładowany
po brzegi efektami specjalnymi, miał być brutalny, miał być osadzony w realiach
science fiction, itd. A przede wszystkim „Transformers. Wiek zagłady” został
nakręcony w jednym celu – tak, dla kasy! To chyba logiczne, że w dzisiejszych
czasach tworzy się wyłącznie dla pieniędzy… I dlaczego nie korzystać z takiej
możliwości, gdzie ma się dostęp do kury znoszącej złote jaja? Ludzie na tym
zarobią, a inni spędzą chociaż mile czas w kinie podczas seansu (nie mówię
tutaj o tych wszystkich pseudokrytykach!).
Warto jeszcze wspomnieć o muzyce w tym filmie. To właśnie
ścieżka dźwiękowa obok efektów specjalnych daje niesamowite wrażenia podczas
oglądania. Wielkie gratulacje tutaj należą się Steveowi Jabonskyemu! Niektórzy
pewnie zapytaliby teraz o kolejny utwór Linkin Park specjalnie stworzonego na
potrzeby tej produkcji…
I tu kolejna niespodzianka! Bay ewidentnie zerwał z poprzednimi
częściami i pod tym względem. Nie posłuchamy w czwartej odsłonie historii o
autobotach piosenki Liknkinów, dostajemy za to utwór „Battle Cry” ostatnio
zyskującego dużą popularność zespołu Imagine Dragons. Kiedy usłyszałam ją przed
premierą „Transformers 4” nie byłam przekonana do niej… Aż do dzisiaj, kiedy
miałam okazję ją usłyszeć podczas seansu. Tak… Jest moc! Świetnie wpasowana do
akcji rozgrywającej się na ekranie.
Byłam i widziałam. Wyszłam zachwycona i aż chciałam, żeby moje
autko zamieniło się w takiego ładnego autobocika…
Reasumując, „Transformers 4. Wiek zagłady” według mnie był
bardzo dobry. Nie były to zbyt mocno odgrzewane kotlety mielone, bo zaserwowano
nam powiew świeżości – starali się jak najdalej odejść od pozostałych części.
Produkcja ta będzie wzbudzać wiele kontrowersji, bo zagorzali fani będą
doszukiwać się niedociągnięć, pseudokrytycy będą szukać dziury w całym, a fani
efektów specjalnych, kina akcji i SF będą jako jedyni zadowoleni. Przynajmniej
ja tak uważam…
Nikogo nie zniechęcam do tej produkcji. Może iść każdy, ale
ostrzegam, że „Transformrs 4” nie przemówi i nie zachwyci każdego. Sam
Czytelniku decydujesz czy warto! Film ten mogą obejrzeć na pewno osoby lubiące
takie kino – Wy nie powinniście wyjść zawiedzeni z seansu.
© foto: Paramount Pictures. |
LOL.
OdpowiedzUsuńCo takiego jest zabawnego?
UsuńTeraz już wiem, czego mogę się spodziewać nie poznając dokładnie fabuły!
OdpowiedzUsuńDobra recenzja :)
Polecam się na przyszłość! W każdej recenzji staram się zdradzać jak najmniej fabuły, więc zapraszam częściej :).
UsuńJa bardzo żałuje, że nie przerwałam tego filmu, bo był to jeden wielki kicz. Tylko popsuł mi się humor po nim. Aktorzy nic nie wnieśli do tego filmu, dinobotów było bardzo mało, a to właśnie na nie czekałam oraz wiele wątków, które zostały ze sobą pomieszane. Jedynie to co ratuje ten film to świetny kawałek Imagine Dragon "Batell cry" oraz fajne efekty.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
http://zawsze-usmiechniete.blogspot.com/
Kicz nie kicz, ale zarobił na siebie trochę kasy ;)
UsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuń