środa, 16 lipca 2014

"Transformers: Wiek zagłady" reż. Michael Bay

© foto: Paramount Pictures.
 Tytuł: Transformers: Wiek zagłady
Tytuł oryginalny: Transformers: Age of Extinction
Rok produkcji: 2014 
Reżyseria: Michael Bay
Scenariusz: Ehren Kruger



Nie jestem typową kobietą – uwielbiam mocne kino, efekty specjalne, akcję, szybkie auta i brutalność wyciekającą z ekranu zamiast ckliwych romansideł. Widziałam też, że jak do kin wejdzie czwarta część „Transformersów”, polecę na jednej nodze (i to dosłownie!). Byłam i widziałam. Wydałam osiemnaście złotych, żeby zobaczyć ten film w 3D. Stwierdzam, że było warto!

„Transformers. Wiek zagłady” to kolejna filmowa odsłona historii o autobotach, kosmosie i o cholernie chciwych ludziach. Nie mam zamiaru opisywać czy streszczać całego filmu, bo byłoby to bez sensu. Ci którzy widzieli poprzednie części, informuję, że w tej już nie zobaczycie Sama Witwicky (Shia LaBeouf), majora Williama Lennox’a (Josh Duhamel), czy zakręconego agenta Simmons’a (JohnTurturro).

Co zatem dostajemy? Code’a Yeager’a – Marka Wahlberga jako szalonego mechanika-wynalazcę, jego córkę Tessę (Nicola Peltz), która w oczach ojca jest grzeczną dziewczynką. Cała reszta jest niezmienna! Są i chciwi ludzie, wykorzystujący wszystko co się da; są i autoboty – na czele z Optimusem Primem i Bumblebee, wciąż broniące ludzi. Nie zapominajmy też o Deceptikonach – tych złych. Jednak w „Wieku zagłady” pojawia się także nowy wróg – Lockdown.

Produkcja Michaela Bay’a nie jest przeznaczona dla wszystkich. Tego filmu nie powinni oglądać wszyscy, bowiem „Transformers 4” to jeden wielki efekt specjalny. Historia w tym filmowym dziel została okrojona do minimum, aby dało się do niej stworzyć niesamowite pościgi i brutalne walki, gdzie zamiast krwi lał się olej. Dla fanów takiego kina to ponad dwie godziny rozkoszy i otwartej szeroko gęby z zachwytu!

Jeżeli na salę kinową trafiły inne osoby, szukające w tej produkcji arcydzieła – mistrzowskiej gry aktorskiej czy historii porywającej każde serce, czy czegoś jeszcze innego, to mogę zapytać jedynie: „Po jaką cholerę się pchaliście do tego kina i wydaliście pieniądze? Nie lepiej było pójść na film w waszym guście?”. Prawda jest taka: „Widziały gały, co brały!” i śmieszą mnie opinie ludzi, gdzie wywodzą jaki to film był okropny i nie warty uwagi – że za dużo efektów specjalnych, że historia jakby bez historii, że akcja za szybka, że Bay w ogóle stworzył tą część, żeby zarobić, że sratatata i trele morele.

© foto: Paramount Pictures.

Powiem tyle: ten film dokładnie taki miał być! Miał być naładowany po brzegi efektami specjalnymi, miał być brutalny, miał być osadzony w realiach science fiction, itd. A przede wszystkim „Transformers. Wiek zagłady” został nakręcony w jednym celu – tak, dla kasy! To chyba logiczne, że w dzisiejszych czasach tworzy się wyłącznie dla pieniędzy… I dlaczego nie korzystać z takiej możliwości, gdzie ma się dostęp do kury znoszącej złote jaja? Ludzie na tym zarobią, a inni spędzą chociaż mile czas w kinie podczas seansu (nie mówię tutaj o tych wszystkich pseudokrytykach!).

Warto jeszcze wspomnieć o muzyce w tym filmie. To właśnie ścieżka dźwiękowa obok efektów specjalnych daje niesamowite wrażenia podczas oglądania. Wielkie gratulacje tutaj należą się Steveowi Jabonskyemu! Niektórzy pewnie zapytaliby teraz o kolejny utwór Linkin Park specjalnie stworzonego na potrzeby tej produkcji…

I tu kolejna niespodzianka! Bay ewidentnie zerwał z poprzednimi częściami i pod tym względem. Nie posłuchamy w czwartej odsłonie historii o autobotach piosenki Liknkinów, dostajemy za to utwór „Battle Cry” ostatnio zyskującego dużą popularność zespołu Imagine Dragons. Kiedy usłyszałam ją przed premierą „Transformers 4” nie byłam przekonana do niej… Aż do dzisiaj, kiedy miałam okazję ją usłyszeć podczas seansu. Tak… Jest moc! Świetnie wpasowana do akcji rozgrywającej się na ekranie.

Byłam i widziałam. Wyszłam zachwycona i aż chciałam, żeby moje autko zamieniło się w takiego ładnego autobocika…

Reasumując, „Transformers 4. Wiek zagłady” według mnie był bardzo dobry. Nie były to zbyt mocno odgrzewane kotlety mielone, bo zaserwowano nam powiew świeżości – starali się jak najdalej odejść od pozostałych części. Produkcja ta będzie wzbudzać wiele kontrowersji, bo zagorzali fani będą doszukiwać się niedociągnięć, pseudokrytycy będą szukać dziury w całym, a fani efektów specjalnych, kina akcji i SF będą jako jedyni zadowoleni. Przynajmniej ja tak uważam…

Nikogo nie zniechęcam do tej produkcji. Może iść każdy, ale ostrzegam, że „Transformrs 4” nie przemówi i nie zachwyci każdego. Sam Czytelniku decydujesz czy warto! Film ten mogą obejrzeć na pewno osoby lubiące takie kino – Wy nie powinniście wyjść zawiedzeni z seansu.

© foto: Paramount Pictures.

7 komentarzy :

  1. Teraz już wiem, czego mogę się spodziewać nie poznając dokładnie fabuły!

    Dobra recenzja :)


    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Polecam się na przyszłość! W każdej recenzji staram się zdradzać jak najmniej fabuły, więc zapraszam częściej :).

      Usuń
  2. Ja bardzo żałuje, że nie przerwałam tego filmu, bo był to jeden wielki kicz. Tylko popsuł mi się humor po nim. Aktorzy nic nie wnieśli do tego filmu, dinobotów było bardzo mało, a to właśnie na nie czekałam oraz wiele wątków, które zostały ze sobą pomieszane. Jedynie to co ratuje ten film to świetny kawałek Imagine Dragon "Batell cry" oraz fajne efekty.
    Pozdrawiam :)
    http://zawsze-usmiechniete.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kicz nie kicz, ale zarobił na siebie trochę kasy ;)

      Usuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń

Uprasza się o zachowanie kultury i nie obrażanie innych komentujących czy samej autorki. Krytyka mile widziana.
Jeżeli w jakikolwiek sposób komentarz będzie naruszał powyższe zasady zostanie usunięty.
Dziękuję za odwiedziny :).