Nie wiem, kiedy ten miesiąc minął.
Czuję, jak czas przepływa mi przez palce. Jest jeden dzień i zaraz go nie ma.
Luty w tym roku ma tylko dwadzieścia osiem dni. Jak spędziłam ten czas?
Blog w tym okresie został przeze mnie zaniedbany i to poważnie. Albo i nie? Bo przecież nie będę pisać, o czymś na siłę… Luty to nie był mój miesiąc na czytanie. Przeczytałam tylko jedną książkę. Jest to bardzo mało. I nie ważne, co bym powiedziała na swoje usprawiedliwienie. Częściej wybierałam telewizję jako odmóżdżacz niż czytanie książek… Przeczytanych pozycji pewnie byłoby więcej, ale trafiłam na książkę, która stanowi dla mnie pewne wyzwanie i nie mogę się na niej skupić. I przyczyniła się do książkowstrętu.
W kinie byłam raz. Czyli „Miesiąc w kinie” odhaczony. W sumie mogłabym częściej wybierać się na seanse, ale wiąże się to z dodatkowymi kosztami: koszty podróży do kina+ koszt biletu+ koszt powrotu do domu = bankructwo. Po prostu nie stać mnie na więcej i nie lubię sama chodzić do kina.
Na blogu zamieściłam też swoje jedno opowiadanie, które „nadaje” się do publikacji dla szerszego grona. Luty to też nie był zdecydowanie miesiąc na pisanie. Zaczynałam prace nad nowymi „arcydziełami”, ale najczęściej brakowało pomysłu na rozwinięcie historii. Narodziny pomysłu były równoznaczne z jej natychmiastową śmiercią.
Co zatem robiłam przez resztę tego miesiąca? Nie czytałam, nie oglądałam i nie pisałam. Udzielałam się towarzysko. Po sesji miałam trochę wolnego, więc mogłam w końcu spotkać się ze znajomymi z liceum i nie tylko.
W tym miesiącu rozwijałam się też kulinarnie. Spędzałam trochę czasu na gotowaniu i pieczeniu. Zaczęło się niewinnie u M., gdzie robiłyśmy pizzę. To były prawdziwe czary, bo zamiast dwóch dużych blach, wyszły nam cztery. Żadnych zdjęć niestety nie mam, ale wszystkim smakowało (chyba że mnie okłamali…).
Potem był Tłusty Czwartek i masa pączków! Nie pamiętam ile ich już dokładnie było. Coś około sześćdziesięciu? Mama miała za dużą „miarkę”, bo ogromne wyszły, ale w smaku przewyższały te z piekarni.
Będąc u D. wraz z G. wpadłyśmy na szalony pomysł, żeby zrobić pizzę. D. sprawdziła szybko czy ma drożdże i okazało się, że nie ma, ale jej mama przyszła z pomocą i udało nam się z niczego zrobić „coś”.
To „coś” okazało się zjadliwe i smaczne. Albo znowu mnie okłamano… Uprzedzam! Wiem, że mało sera, ale D. nie miała więcej w lodówce…
Moich szaleństw kulinarnych nie było końca. W przeciągu kolejnych dni zabrałam się za pieczenie muffinek. M. tak długo mi truła, jakie to one są cudowne i jak szybko się je robi, że uległam jej namowom i zabrałam się za to. Ba! Nawet zakupiłam specjalną blachę, która faktycznie przydaje się do pieczenia babeczek.
Zdecydowałam się na muffinki cytrynowe i z serkiem mascarpone. Te pierwsze były okej, ale te drugie rzeczywiście są smaczne i robiłam je nawet już drugi raz!
Moim kolejnym wyczynem w kuchni był piernik, ale tu poszłam na łatwiznę, bo skorzystałam z „gotowca”, ale mojemu bratu bardzo smakuje, więc upiekłam.
W pewną sobotę mieliśmy ważnego
gościa (szczegółów nie zdradzam, bo to już prywatne sprawy), dlatego cały dzień
spędziłam na sprzątaniu domu i pieczeniu. Był dawno obiecany sernik dla
drugiego brata i babeczki z serkiem mascarpone po raz drugi.
W sobotę pomagałam przy pieczeniu
sernika. Mój starszy bart miał ochotę na sernik, ale ja nie miałam ochoty go
robić, więc stałam z boku i tłumaczyłam mu, co ma robić. I o dziwo udało mu się
go dobrze zrobić. Zdjęć niestety nie ma, bo szybko „zniknął”.
Parę razy robiłam też blok. Jednak nie udaje mi się zrobić „bloku idealnego”, jaki robi M. Pierwszy w ogóle mi się nie udał. Potem było lepiej. Dzisiaj też zrobiłam, bo obiecałam koledze z roku, że mu przyniosę kawałek na spróbowanie.
Ten blok to chyba podejście numer
cztery. Czyli najlepsze według mnie, bo zawiera migdały, rodzynki i herbatniki.
Teraz jestem naprawdę zdziwiona, że tak dużo zrobiłam tego w przeciągu miesiąca! Nie myślałam nigdy, że polubię pieczenie czy gotowanie… Uważałam, że jestem raczej z tych konsumujących niż przygotowujących. Jak widać nie do końca. Może parę razy udało mi się coś „dobrego” i zjadliwego przygotować, ale nie posiadam do tego żadnego talentu. Gotuję i piekę, bo zazwyczaj proszą mnie o to bracia, ewentualnie mama.
Co planuję na marzec? Na pewno walkę z książkowstrętem. Choć mam teraz ograniczony czas, bo rozpoczął się kolejny semestr na studiach. Nie wiem jeszcze, czy uda mi się wybrać do kina, bo repertuar nie zachęca mnie do tego. Chyba że uda mi się wybrać do innego kina, z czym wiąże się większy koszt podróży. Takie uroki mieszkania na wsi. Może będę się rozwijać w kierunku kulinarnym? Przekonamy się za miesiąc…
Kolegom czekolade rozdaje. Mi też obiecaj i przywieź. xD
OdpowiedzUsuńPooF!
Żaden problem :P. Tylko podpisz się, żebym wiedziała, w którym kierunku się udać ;)
UsuńDoskonale Cię rozumiem też czasami natrafiam na powieść po której dostaję "książkowstrętu" :) Jej! Ale mi narobiłaś ochoty na blok czekoladowy!
OdpowiedzUsuń