piątek, 6 grudnia 2013

"Święty Romek otwiera biznesa"

Jeżeli chcesz coś załatwić w Malinówce, musisz się udać pod jedyny sklep w tej miejscowości. Tam rozkwita życie towarzyskie. Nie dość że możesz tam kupić chleb, kiełbasę czy piwo, to jeszcze spotkasz innych sąsiadów i będziesz mógł przeprowadzić miłą konwersację, podczas której dowiesz się o każdej możliwej i nie możliwej pogłosce z wioski
i okolic. Ba! Dowiesz się także, co dzieje się w wielkim świecie.
            
Stałym bywalcem w sklepie i pod jest nikt inny tylko Romek. Nikt nie wie do końca, jak on się nazywa. Wszyscy wołają na niego Romek. Nawet okoliczne dzieci przestały nazywać go panem. Jego nazwisko jest wielką tajemnicą. On sam po paru butelkach Trzpiota nie jest wstanie go sobie przypomnieć.
            
Jakby mogło się wydawać Romek to nie zwykły menel, szukający jedynie okazji,
żeby zalać mordę. To kulturalny jegomość w średnim wieku, który pracuje dorywczo.
Od wiosny do jesieni znajduje prace w okolicznych gospodarstwach, gdzie na przykład pomaga w sianokosach czy żniwach. Oczywiście za odpowiednią opłatą – kilka butelek Trzpiota lub niewysoką kwotą pieniężną.
            
Określenie pijak, menel czy bezdomny do Romka w żaden sposób nie pasują. Pija, owszem, ale czyni to za swoje ciężko zapracowane pieniądze i jeżeli nie chce pić to po prostu nie pije. Menel też nijak nie pasuje, bo Romek dba o higienę osobistą i swój ubiór. Domu swojego nie ma, mimo to dach nad głową ma zapewniony u staruszków, którzy nie mogli patrzeć, jak biedak parę lat temu, kiedy tylko sprowadził się do Malinówki, prawie by zamarzł w zimę. Od tamtej pory mieszka z Jankowskimi. W podzięce za schronienie Romek pomaga swoim dobroczyńcom na różne sposoby. To przyniesie zakupy, to trawę skosi, to kury nakarmi, to drzewa narąbie zimą. I staruszkowie nie narzekają, i Romek nie narzeka, bo obie strony czerpią korzyści.

Tego roku zima przyszła nie tak nagle. Wszyscy mieszkańcy Malinówki czuli po kościach, że zbliża się mróz i z nim śnieg. Dorośli jak to dorośli – mieli powód do narzekania. Natomiast dzieci bardzo cieszyły się z nadchodzącej białej pory roku. Bo jakie dziecko nie cieszy się na myśl o zabawach w śniegu? A właściwie jakie dziecko nie cieszy się na myśl o nadchodzących świętach? Ja, narrator, zapewniam was, że każde. Wszyscy ludzie lubią dostawać prezenty, nie tylko ci mali. 
            
A nasza opowieść zaczyna się 17 grudnia, kiedy to Romek dostał nietypową propozycję pracy.

Głównego bohatera, jeżeli nie miał żadnego zadania do wykonania, można było spotkać pod sklepem. Jako że zima była w pełni rozkwitu właścicielka pozwalała mu przesiadywać w środku i zabawiać rozmową klientów. Sama także lubiła słuchać opowieści Romka, jak to rzekomo przeżył niezwykłe przygody zanim to trafił do Malinówki.

Tak też było i tego dnia. Romek jako zaszczytny stały klient doczekał się swojego stołeczka, żeby mógł usiąść wygodnie. Nie tylko Romek czerpał korzyść z przesiadywania w sklepie, ale właścicielka, Zofia Maciejewska, również, bo każdy kto zatrudniał mężczyznę, wypłatę kupował u niej.
- Coś taki smutny, Romuś? – zapytała troskliwie właścicielka.
- A bo żadnej roboty dawno nie miałem… Ech! – westchnął Romek. – A wypić by się chciało… - dodał filozoficznie.
Sprzedawczyni spojrzała na niego i doszła do wniosku, że faktycznie jegomość siedzący w kącie nic od dawien, dawna nie pił, o czym świadczył brak rumieńców na jego policzkach, które ledwo było widać z gęstej czarno-siwej brody.
            - Nie smuć się, Romuś! Uszy do góry! – starała się pocieszyć go właścicielka. – Robota zawsze się jakaś znajdzie…
            - Oj nie wiem, pani Zosieńko. Oj nie wiem… Ostatnio jak czyściłem komin u Rutkowskiego, to do tej pory nic. Ech! Zimą zawsze ciężko o pracę…
            - Romuś, to może weźmiesz na zeszyt! Co?! – Maciejewska poderwała się z krzesła przy kasie, żeby ściągnąć z półki ulubiony trunek Romka.
            - Nie, nie! – zakrzyknął mężczyzna. – Pani Zosieńko, nie trzeba. Przecież pani wie, że na zeszyt nie brałem, nie biorę i brać nie będę. Jak uczciwie zapracuję, to dopiero wtedy wypiję.
            - No dobrze… - odpowiedziała zrezygnowana i usiadła z powrotem na krześle.
            
Jednak po godzinie Maciejewska nie mogła patrzeć na Romka, który wyglądał przez okno w sklepie czy czasem nie nadchodzi jakiś potencjalny pracodawca i nerwowo zerkał na półkę z jego ukochanym Trzpiotem. Gdy dowiadywał się, że nie nikt nie ma dla niego chwilowo zajęcia, oblizywał zrezygnowany wargi i siadał ponownie na swoim stołeczku.
            
Pani Zosieńka nie mogła patrzeć na cierpiącego mężczyznę, więc zaczęła się rozglądać za jakimś zajęciem dla Romka. Miała mu zaproponować butelkę Trzpiota za zamiecenie sklepu, ale jej stały klient zajmował się tym ochoczo twierdząc, że „tyle u pani Zosieńki przesiaduje, to w podzięce za gościnę chociaż trochę pozamiata”. Właścicielka rozejrzała się po sklepie i nic znalazła żadnej pracy dla Romka.

- Widzi, pani Zosieńka? Śnieg przestał padać i słoneczko wyszło, to może teraz więcej ludzi do sklepu przyjdzie, co? – zapytał z nadzieją Romek.
            
- O! Romuś, może byś odśnieżył przed sklepem skoro już nie pada, co? – zapytała zadowolona Maciejewska, bo w końcu udało się jej znaleźć zajęcie Romkowi, za które będzie mogła zapłacić.
           
 - Ależ oczywiście, pani Zosieńko! Przecież ja pani nigdy nie odmówię! – zakrzyknął Romek i pognał na zaplecze po szuflę do odśnieżania.
            
Z uśmiechem na ustach mężczyzna, dzierżąc szuflę w ręku, pomaszerował na podwórko. Maciejewska zadowolona z samej siebie rozsiadła się na krześle i zaczęła czytać jej ulubioną gazetę o tytule Fakt.
            
Romek w tym czasie zabrał się za odśnieżanie przed sklepem. Robił to bardzo powoli i dokładnie, bo nigdzie mu się nie spieszyło. Jegomość w średnim wieku lubił przy pracy zawsze sobie podśpiewywać. Lubił tak jak każdy w Malinówce disco polo, ale najczęściej wolał wymyślać swój repertuar i w ten sposób tego dnia można było usłyszeć:

- Gdybym ja babę miał to bym jej do stóp rzucił cały świat… Gdybym ja babę miał
to bym jej buzi dał. Gdybym ja babę miał to bym jej w dupcie klapsa dał. Nanananna…. Heheh.

Kiedy mężczyzna zbliżał się do końca odśnieżania, pod sklep zajechał czarny mercedes, należący do najbogatszego w wiosce Kowalewskiego, który miał największą gospodarkę w całej najbliższej okolicy. Romek pognał szybko do samochodu, żeby otworzyć drzwi kobiecie, bo inaczej nie wypadało dżentelmenowi.
- Dzień dobry pani Kowalewska!  - powitał kobietę. – Jak tam pani dopisuje zdrowie? Dzieciaczki zdrowe?
- A dzień dobry, dzień dobry! Dziękuję, wszystko dobrze – odpowiedziała uprzejmie Kowalewska.
- Ty! Romek! Żony mnie nie podrywaj! – zawołał wesoło z drugiej strony samochodu Kowalewski.
- Jakże bym śmiał, królu złoty! Chociaż muszę to powiedzieć, że pańska żona z dnia na dzień pięknieje – zapewnił Romek i wyciągnął na powitanie dłoń do gospodarza.
- Co tam Romek u ciebie? Odśnieżasz?
- Ano odśnieżam, bo jak pani Zosieńka prosi to odmówić nie mogę.
- No tak! Pani Zosieńka ładnie prosi to i trzeba pomóc – zgodził się Kowalewski. – Dobra, idę do sklepu, bo żonie nie pozwolę przecież nosić ciężkich zakupów, co nie?
Zarechotał mężczyzna i ruszył za żoną po schodkach do sklepu. Romek wrócił
do odśnieżania i kiedy kończył ze sklepu wychodzili Kowalewscy – najpierw ona a za nią obładowany torbami schodził mąż.
- Zapytaj go – rozkazała żona, gdy tylko skończyli pakować zakupy do bagażnika.
- Pewnie się nie zgodzi…
- Zapytaj i nie marudź – ucięła rozmowę kobieta i wsiadła do auta.
Kowalewski zamknął bagażnik i podszedł do Romek, który już miał wchodzić
do sklepu.
- Romek! Chodź no na chwilę tutaj!
Romek postawił szuflę obok wejścia do sklepu i zbiegł po schodach.
- Co tam panie Kowalewski? Jest jakaś robotka dla mnie? – zapytał z nadzieją.
- Romek, słuchaj… Jest taka sprawa. Rozumiem, jeśli się nie zgodzisz – zaczął gospodarz.
- Proszę mówić! Ja mężczyzna pracujący i żadnej pracy się nie boję – zapewnił.
- No dobra… Słuchaj… - Kowalewski nachylił się nad Romkiem i powiedział
mu o co chodzi. – To jak?
- Nigdym jeszcze takiej propozycji nie dostał…
- Mówiłem taj mojej, że się nie zgodzisz, ale się uparła!
- Spokojnie, książę złoty! Czy ja powiedziałem, że nie? – zakrzyknął Romek. – Tylko…
- O wypłatę się nie martw! – uprzedził pytanie gospodarz. – Butelka Trzpiota teraz. Dwie po robocie i dostaniesz u nas zjeść. Co ty na to?
- Na wigilię już mam zaproszenie do Jankowskich, moich dobrodziei… Ale nie wzgardzę przecież jedzeniem szanownej małżonki! Zrobię to wyłącznie dla pana! – zgodził się Romek.
-  No to załatwione! W południe ci dostarczę kostium i po dziewiątej przyjdziesz
do nas. Dobra?
- Oczywiście! Się rozumie! – zapewnił i wyciągnął rękę po pieniądze, które z kieszeni wyjął Kowalewski.
Romek długo jeszcze machał na pożegnanie swojemu pracodawcy, kiedy wraz z żoną odjeżdżał spod sklepu. Uśmiechnięty od ucha do ucha mężczyzna wrócił do sklepu, wcześniej zabierając ze sobą szuflę, którą zostawił obok drzwi.
- Romuś! Pewnie zmarzłeś! – zakrzyknęła właścicielka i szybko ściągnęła z półki butelkę Trzpiota. – Masz! Należy ci się z dobrze wykonaną robotę.
Romek pokręcił głową i powiedział:
- Nie trzeba pani Zosieńko! Wie pani, że ja dla pani wszystko! Nawet gwiazdkę
z nieba bym pani dał, jeżeli pani chce!
- Oj Romek! Masz i pij! – nalegała.
- Nie, nie, kochana pani! – zaprotestował. – Zapłacę za tę butelkę.
- Ale ty przecież nigdy nie płacisz z zasiłku za wino… - stwierdziła zdumiona Maciejewska.
- No bo nie płacę! Pan Kowalewski mi dał na poczet przyszłej roboty – odpowiedział uradowany.
Kobieta nic już nie mówiąc wręczyła butelkę klientowi.
- A cóż to za robota ma być? – dociekała pani Zofia, kiedy Romek był zajęty otwieraniem butelki taniego wina.
- A tego nie mogę jeszcze powiedzieć, bo pan Kowalewski prosił, żebym zachował
to w tajemnicy!
Kobieta jeszcze bardziej się zdziwiła, ale już o nic nie pytała.
            Dalsza część historii miała miejsce wieczorem 24 grudnia, gdy wszyscy w ciepłych domach spożywali wieczerzę. U Jankowskich wigilia zaczęła się w tym roku dość wcześnie, bo już po dziewiętnastej. Romek był ich jedynym gośćcem, bo nie mieli oni żadnego potomstwa. Traktowali go trochę jak swojego syna, którego nigdy nie mieli. On też starał się być dla nich jak dobry syn, bo to dzięki nim ma dach nad głową.
            - Romuś tylko uważaj na siebie! – krzyknęła za nim z progu Jankowska.
            - Dobrze, kochana dobrodziejko! – odkrzyknął i pomaszerował dalej przez podwórko.
            To właśnie dzisiaj miał wykonać swoje zadanie u Kowalewskiego.
Nigdy nie przypuszczał, że będzie w takim wieku przebierał się w jakiś kostium. Ale przecież to tylko robota i to w dodatku bardzo dobrze płatna. Dwie butelki Trzpiota i wyżerka
za darmo, więc co mu zależy?!
            Zgodnie z prośbą Kowalewskiego Romek wyszedł wcześniej z domu, żeby dotrzeć
na miejsce okrężną drogą, aby nie rzucał się nikomu w oczy. Czemu tak na tym zależało gospodarzowi? Romek mógł się tylko domyślać, bo ludzie na pewno by się zaciekawili,
co to za dureń lezie przez wioskę przebrany w czerwony kostium. Niektórzy na pewno nie darowali by okazji i chcieliby sprawdzić, dokąd to takowy jegomość się uda.
            Kowalewski chciał sprawić jedynie radość swoim dzieciakom, żeby „prawdziwy” Święty Mikołaj dał im prezenty. Jednak za drogo by było mu ściągać tego właściwego
z daleka, dlatego postanowił nająć do tego Romka, który za drobną opłatą postanowił zagrać Świętego i wręczyć podarki jego dzieciom.
            Kiedy przechodził koło płota Rutkowskiego – najbliższego sąsiada Jankowskich, usłyszał:
            - Romek! To ty?!
            - Ja! A kogo się, kurra, spodziewałeś? Wróżki? Księcia z bajki?! – warknął
w odpowiedzi.
            - A po jakie licho ty się za Świętego Mikołaja przebrałeś? – zapytał Rutkowski,
gdy stanął przy płocie.
            - A tak się ubrałem. Nie można?
            - Jak chcesz to możesz. Ja ci nic nie zabronię! Pośmialiśmy się. To teraz powiedz,
po co się tak ubrałeś?
            - Nie interesuj się tyle sąsiedzie.
            - Romek, no! – nalegał Rutkowski.
            - No będę rozdawał prezenty przecież. Jak to Mikołaj ma w zwyczaju, co nie?
            - U kogo? Ha?
            - Nie ważne u kogo… Liczy się gest! Bo ja malućkim nie potrafię odmówić.
            - Toć ty za Trzpiota pewnie robisz!
            - I chuj z tego! Muszę się szanować, dlatego najniższą stawkę biorę za tą fuchę!
            - Takie cuda pewnie to u Kowalewskiego, co?
            - Nie zaprzeczam, ale i nie potwierdzam…  
            - Dobra, dobra. Już nie pytam! W tym czerwonym kubraczku prawie jak ten spaślak Mikołaj wyglądasz… Coś ty tam wsadził – zapytał Rutkowski dźgając palcem przebranego Romka.
            - Moja dobrodziejka, Jankowska, dała mnie starą poduszkę z piór i tak sem ją wsadził. A co? Źle?
            - No właśnie dobrze. Tylko broda twoja nie pasuje… Za krótka i za ciemna. Nie dał
ci Kowalewski jakiejś?
            - Właśnie nie, bo w zestawie nie było a kupić też nie, to kazał coś wymyślić.
            - Może z waty by zrobić?
            - Jankowski próbował, ale szybko odpadała – odrzekł zasępiony Romek. – Ale nic. Bez tego i tak prezenty mogę rozdać przecie.
            - Ty myślisz, że dzieciaki są takie głupie i nie zauważą różnicy?!
            - Spokojna głowa! Już sem się na to przygotował!
            - To co zrobisz? – dociekał zdziwiony Rutkowski.
            - Jak dzieciaczki będą pytać, co z moją brodą to powiem, że Mikołaj też człowiek
i chce być ładniejszy, bo szuka sobie Mikołajowej – wytłumaczył.
            - Hehe… Ty to masz łeb Romek! – śmiejąc się stwierdził Rutkowski. – Romek?
            - No?
            - Słuchaj, a może byś zaszedł do mnie, żeby rozdać dzieciakom prezenty?
            Romek spojrzał na sąsiada i zacmokał głośno.
            - Ten kostium muszę zwrócić Kowalewskiemu… A jak go niechcący zniszczę to nici
z mojej wypłaty… - zrzędził przebrany mężczyzna.
            - Dobrze zapłacę – nalegał sąsiad.
            - Jutro sklep zamknięty, to po jakiego grzyba mnie pieniądze? A?!
            - To co proponujesz?
            - Dla ciebie sąsiedzie drogi to jedynie za butelkę Trzpiota i Niziołki – powiedział
z uśmiechem Romek.
            - Oj Romek, Romek! A niby tak lubisz dzieci, ale bezinteresowny to ty nie jesteś…
            - To jak? Bo muszę przed dziewiątą być u Kowaleskich… - ponaglił Romek.
            - No niech ja stracę a dzieciaki mają pociechę – stwierdził Rutkowski i dobił targu.
            Romek przewiesił ostrożnie nogę przez płot, żeby nie zniszczyć spodni i ruszył
za Rutkowskim do jego domu. W pokoju przy dużym stole siedziała trójka jego dzieci i żona. Brudne talerze stojące na stole, świadczyły o niedawno skończonej wieczerzy
- O! Mikołaj! – zawołały uradowane dzieci.
- Hohoho! Czy aby dzieci w tym roku były grzeczne? – zapytał.
Najmłodsza córka Rutkowskiego miała zaledwie trzy lata. Ucieszona na widok Świętego rzuciła się mu do kolan z okrzykiem radości. Romek chwycił ją na ręce i podrzucił, co wywołało radosny pisk u dziewczynki. Złapał ją i postawił na podłodze.
- To teraz księżniczko, powiedz byłaś grzeczna?
- Ja tak!
- Mamo? – zapytała podejrzliwie druga córka Rutkowskich, mająca osiem lat. – Ten Mikołaj to nie jest prawdziwy Mikołaj, co nie?
- Jak to nie jest? – zapytał ojciec. – Przechodził koło naszego domu i kiedy mnie zobaczył to zapytał czy są tu w tym domu, jakieś grzeczne dzieci. To żem mu odpowiedział, że nie ma tu po co zachodzić, bo moje córki to tylko na ruzgi zasługują a nie na żadne podarki. Ale Ro… Znaczy się Mikołaj uparł i nie mogłem go powstrzymać, bo chciał się upewnić, czy wy aby na pewno nie zasługujecie na te prezenty. Co nie, Ro.. Mikołaju?
Romek potwierdził skinięciem głowy i zapytał jeszcze raz:
- Czy aby na pewno wszystkie byłyście grzeczne? – zapytał po raz wtóry.
- Ale to przecież Rom… - zaczęła najstarsza córka będąca w wieku nastoletnim.
Urwała jednak, kiedy matka kopnęła ją pod stołem. Spojrzała na nią gniewnie,
ale już się nic nie odezwała.
- Anka! Bądź miła dla Świętego Mikołaja! – upomniał ją ojciec.
- No to może Mikołaj usiądzie tutaj na krześle – zaproponowała matka zrywając się
z miejsca. – I wy ładnie opowiecie jakiś wierszyk czy coś.
Romek obserwował zachowanie dziewczynek. Najmłodsza była zapatrzona w niego jak w obrazek. Uśmiech miała od ucha do ucha. Średnia obserwowała zachowanie starszej
i usiadała tak jak ona, krzyżując ręce na piersiach i wydymając usta.
Święty Mikołaj westchnął przeciągle tylko i ruszył na wyznaczone miejsce. Zdążył tylko pomyśleć, że czeka go ciężki wieczór i chyba za niskie wynagrodzenie za to bierze. Słowo się rzekło, nic się nie wróci – pomyślał filozoficznie i usiadł na krześle.
- Pytam po raz ostatni czy byłyście grzeczne? – zaczął Romek.
- Tak! – wydarła się najmłodsza.
- No to dobrze! To może zaczniemy od najstarszej? – zaproponował Romek.
- Ale ja chcem być pierwsza – powiedziała z nadzieją w głosie ostatnia z córek Rutkowskiego.
- Jak masz na imię dziecinko? – zapytał Święty Mikołaj.
- Basia…
- Basiu… Zaczniemy od twoich sióstr, żebyś ty mogła dłużej zastanowić się
nad swoim występem – powiedział Romek wymyślając na poczekaniu jakieś rozwiązanie.
- Dobrze Święty Mikołaju!
Dobra. Mała z głowy. Teraz muszę przekonać tą starszą.. – pomyślał.
- No to zapraszam Aniu. Podejdź do tu do mnie bliżej, żebym mógł ci się lepiej przyjrzeć.
- Nie mam ochoty brać udziału w tym cyrku dla dzieci – stwierdziła wojowniczo.
- Anka! – ryknął ojciec i dziewczyna chcąc czy nie chcąc wstała ze swojego miejsca, obeszła stół i stanęła przed Romkiem.
- Pochyl się dziecko, muszę ci coś powiedzieć na ucho.
Ania miała już zaprotestować, ale gdy spojrzała na ojca nie zaczęła swojego protestu od nowa, tylko spełniła prośbę Romka.
- Słuchaj! Wiem, żeś mądra dziewczyna – zaczął przebrany Mikołaj. – Ale daj się siostrom cieszyć tą całą zabawą… Powiedz jakiś wierszyk, ja dam ci prezent i będziesz mogła spokój. Co? Zgoda?
Dziewczyna odsunęła się od niego i dyskretnie skinęła głową. Romek zadowolony
ze swojej siły perswazji, rozpoczął szopkę od nowa.
- Czy byłaś grzeczna Aniu przez cały rok? – zapytał.
- Tak byłam.
- Tak właśnie przeczuwałem. To co mi pokażesz, żeby dostać swój prezent? Może powiesz jakiś wierszyk?
- A może być krótki?
- Jeżeli ładny – to tak.
Dziewczyna chwilę się zastanowiła i wyrecytowała:
- Na górze róże, na dole fiołki, my się kochamy jak dwa aniołki. Ładnie?
- Bardzo! – zapewnił Mikołaj i wręczył jej prezent, który podała mu Rutkowska. – To teraz zapraszamy następną dziewczynkę. To może teraz… Ty! – Romek spojrzał na średnią córkę, która obserwowała Anie rozpakowującą prezent.
Jednak dziewczynka poszła za przykładem siostry i stanęła przed Romkiem.
- A ty jak masz na imię?
- Ewa…
- A ile masz lat?
- Osiem. W styczniu dziewięć.
- To spora dziewczynka z ciebie! A powiedz ty mi, grzeczna byłaś?
- Byłam…
- A chcesz dostać prezent ode mnie? – Ewa pokiwała głową, że tak. – To co
mi przedstawisz?
- Mogę zaśpiewać? – zapytała nieśmiało.
- Ależ oczywiście! – zawołał entuzjastycznie Romek. – Konkretnie to co zaśpiewasz?
- Piosenkę Hanny Montany!
Ale że piosenka była po angielsku, to Romek nie zrozumiał żadnego słowa, bo nie jest poliglotą. Zna jedynie parę słów po rosyjsku, których nauczył się jeszcze za czasów komuny. Gdy Ewa skończyła swój recital, przebrany Święty pogratulował jej talentu i stwierdził,
że bardzo ładnie śpiewa. Wręczył podarek, a kiedy miał zaprosić najmłodszą, to Basia stała już w wyznaczonym miejscu.
- Już wiem, że byłaś grzeczna Basiu. Ale za to jestem bardzo ciekawy, co takiego
mi przedstawisz!
- Zatańczę, Święty Mikołaju!
I nie czekając na jego odpowiedź zaczęła wywijać przed Romkiem przeróżne piruety. Święty Mikołaj obserwował uważnie jej pląsy, a kiedy skończyła wręczył jej podarek,
który znowu posunęła mu Rutkowska.
Rutkowski odprowadził Świętego Mikołaja do drzwi, wręczając mu butelczynę taniego wina i paczkę najtańszych papierosów zgodnie z umową.
- No to dzięki Romek! Dobrze poszło. Nie będę ciebie zatrzymywał.
Romek zmęczony po tym całym aktorstwie, musiał jakość uspokoić skołatane nerwy, dlatego łyknął bardzo szybko swój Trzpiota, będącego doskonałym lekarstwem na wszystkie dolegliwości. Pseudo Mikołaj ruszył dalej, znacznie przyspieszając kroku, bo bał się, że nie zdąży do Kowalewskiego. Idąc tak dłuższą drogą, bo polem, było mu strasznie zimno, postanowił zapalić papierosa, żeby się rozgrzać, ponieważ wino już dawno się skończyło.
Po drodze do Kowalewskich miał jeszcze kilka podobnych rozmów i kilka ofert pracy tego wieczoru. Sam do końca nie potrafił wytłumaczyć jak to się stało, że godził się na każdą propozycję. Może to widok małych pociech w oknach domów zmiękczał jego serce? A może to alkohol sprawiał, że stawał się uległy na wszelkie propozycje. Jednak na potrzeby opowiadania przyjmijmy, że była to ta pierwsza opcja…
W kilku przypadkach został rozpoznany, że to on a nie Mikołaj. Jednak Romek już
po kilku butelkach Trzpiota był wstanie zełgać na dowolny temat. Na zdemaskowanie
przez dzieciaki odpowiadał:
- Romek, Romek. A myślicie, że Mikołaj to ma czas odwiedzić wszystkie dzieci
na świecie?! No nie ma! Dlatego prosi o pomoc takich Romków jak ja, żeby dostarczyć dzieciom prezenty!
Jeżeli jakieś dziecko mówiło, że nie wierzy w jego istnienie, mówił:
- Nie? No to po coś wysyłał mi list z listą prezentów? Co ja teraz z tym zrobię,
jak jakieś inne nie zechce czegoś takiego? Będę stratny w tym interesie… E tam! Sam się pobawię tym najwyżej!
Romek już po nastej butelce Trzpiota czy jakimś innym trunku, ledwo doszedł
do Kowalewskich. Nie pamiętał jednak, co tam się działo, bo zwyczajnie film mu się urwał. Musiało wszystko potoczyć się zgodnie z planem, bo następnego dnia ocknął się w swoim łóżku.
Pobudka niestety nie należała do najmilszych. Bowiem Romka obudził potworny ból głowy. Nie ma co ukrywać, bo każdy zna prawo picia: im więcej pijesz, tym większy kac nazajutrz. Mimo to były Święty Mikołaj cieszył się na myśl o wczorajszym wieczorze.
Kurra! Jeszcze nigdym tyle nie wypił jednego dnia… Nawet w tracie sianokos czy żniw nie zarobiłem tyle co wczoraj. A i nawet u jednego dostałem jakiegoś… łi… łiskacza. Choć nie był tak wytrawny i wyborny jak Trzpiot. I wpadło mi trochę jedzenia, i cztery paczki Niziołków. Ale tom co ja przeszedł z tymi bachorami, to była istna mordęga! – rozmyślał Romek. – Alem tyle zarobił… Jak nigdy w życiu! I w dodatku samym gadaniem!
Mężczyzna przebrany dalej w kostium Mikołaja rozwalił się bardziej na wyrze
i zachrapał. Zapadł w sen na kilka następnych godzin. Jak tylko otworzył oczy, dostał olśnienia.
- Kurra! – wykrzyknął na głos. – Otwieram biznesa!
I w ten oto sposób Romek, kulturalny obywatel Malinówki, co rok był zatrudniany jako Święty Mikołaj. Choć dzieci raczej miały w zwyczaju nazywać go Świętym Romkiem. Nie tylko dzieci czerpały z tego radość, ale także Romek, bo w końcu nie miał suchego pyska przez święta.
***
- Kurwa! Romek! Co ty pierdolisz? Ty jako Święty Mikołaj?! Hłe hłe! –zakrzyknął Zdzisiek siedzący przy stole w starej kotłowni, gdzie okoliczni menele zbierali się zimą.
- A co, kurra?! Chciałeś jakąś opowiastkę świąteczną, to teraz nie marudź – odpowiedział urażony Romek.
- Ty kulturalny obywatel Malinówki?! Kurwa, inteligent się znalazł! Hłe hłe! – wyśmiewał go dalej towarzysz.
- Pij i nie wkurwiaj mnie! – warknął w odpowiedzi.
- Hłe hłe! Uprzejmy i kulturalny to ty na pewno jesteś! Hłe hłe! I ty nie pijesz nigdy
na krzywy ryj? Co?! Hłe hłe! Mało razy pod sklepem Maciejowskiej żebrzesz?! I ona niby pozwala ci u siebie przesiadywać?! – śmiał się dalej Zdzisiek. – Dobre sobie!
Romek westchnął przeciągle i pociągnął łyk Trzpiota. Kiedy Zdzisiek dalej wyśmiewał jego opowieść, żul rozmarzył się i wyjrzał przez okno.
- Ty! Zdzisiek! Możem już wieczerzać! Pierwsza gwiazdka na niebie! – wykrzyknął uradowany Romek.
Mężczyźni zabrali się za spożywanie swojej wieczerzy, składającej się z dwunastu potraw jak to tradycja nakazuje. Na stole leżał bochen chleba, makrela, dwie butelki Trzpiota i ułożonych w rzędzie dziesięć papierosów Niziołków.
- No to żeby ci, Zdzichu, zawsze zdrowie dopisywało i żebyś zawsze miał na Trzpiota! – zawył Romek ściskając swojego przyjaciela.
- Romuś! Ja tobie też tego życzę!
Wieczór wigilijny mieli udany i na stole nie został żaden okruszek. Menele pośpiewali kolędy i o północy zgodnie z tradycją ruszyli do kościoła na pasterkę. 

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Uprasza się o zachowanie kultury i nie obrażanie innych komentujących czy samej autorki. Krytyka mile widziana.
Jeżeli w jakikolwiek sposób komentarz będzie naruszał powyższe zasady zostanie usunięty.
Dziękuję za odwiedziny :).